piątek, 3 sierpnia 2012

Zwątpiłam w pozytywne myślenie

Zdałam dziś egzamin na prawo jazdy.
Trzecie podejście.
Każde średnio co pół roku (nie ma się co szczycić zaparciem;)

Pierwsze podejście: naprawdę wierzyłam, że zdam, że to ja będę tą, co zdaje po raz pierwszy. Jazd miałam sporo, radziłam sobie nieźle. Nawet pisałam afirmacje, żeby podbudować się psychicznie, że dam radę. Ale nie. Dwukrotnie popełniłam głupi błąd i "zapraszamy panią ponownie".

Drugie podejście: tym razem zdam! Przygotowana jeszcze lepiej, z motywacją, z wiarą, że ten egzamin wcale nie jest taki trudny, że będzie dobrze. No i dupa! Na placu piękniutko (choć o jeden błąd więcej niż za pierwszym razem), w mieście też spoko, 0 błędów, (nawet zdążyłam już wyluzować mimo egzaminatora-dupka), aż po nieszczęsne omijanie nieszczęsnej ciężarówki, gdzie z lekka wymusiłam pierwszeństwo na kierunku przeciwnym..;P Z mojej perspektywy błąd do odnotowania i pojechania dalej, ale egzaminator uznał: "Pani już podziękujemy". No to się wściekłam, a jeszcze naprawdę był z niego dupek, co sobie pozwalał na chamskie komentarze. Napisałam więc skargę i odwołanie, zachęcona przez egzaminatora nadzorującego: "Niech Pani walczy, ja sam mam 3 córki i powtarzam im: walczcie dziewczyny o swoje, co wywalczycie to wasze!" (pozytywny typ!:). Marszałek nie uznał odwołania i wtedy to już wszystko mi siadło. Cholera!! Co trzeba zrobić, żeby zdać taki głupi egzamin!?! Jeżdżę dużo lepiej niż część bezczelnie poruszających się po drogach kierowców-samobójców (albo co gorsza innobójców), zaliczam zupełnie typową sytuację, gdzie korzystam z uprzejmości kierowcy samochodu z naprzeciwka i przez to nie mogę dostać papierka. Albo nie jadę po lewym krawężniku, kiedy skręcam w lewo z jednokierunkowej........

Z czystego "Kurde, kiedyś trzeba" podeszłam do egzaminu trzeci raz. Na przygotowanie miałam 5 dni (po pół roku nie jeżdżenia), bo ponieważ kończył mi się termin obowiązywania teorii, wystarałam się o wcześniejszy termin. Spięta dupa na maxa! Jakoś mi nie szły te jazdy, poza pierwszą, ogólnie byłam w stresie, do afirmacji nie miałam totalnie serca, nic nie powtarzałam z teorii i ogólnie NIE WIERZYŁAM, ŻE ZDAM. Ogarnęło mnie zwątpienie, miałam mnóstwo wątpliwości czy dobrze zdecydowałam, żeby tak na szybcika podejść do egzaminu, przez te dni byłam spięta, a że postanowiłam nikomu nie mówić, że zdaję, to i nie było z kim tego stresu przegadać, rozładować...
NO I ZDAŁAM, CHOLERA! ;] Totalnie nie wiem o co chodzi.....;) Na placu ledwo zrobiłam łuk, zatrzymałam się na torach tramwajowych, zgasł mi na skrzyżowaniu, przekroczyłam prędkość z 30 dozwolonych na 40, totalnie nie wierzyłam, że mogę to zrobić i dało radę! DAŁO RADĘ, KUR... Nic z tego nie rozumiem.... Nie da się???!? - DA SIĘ! I to bez pozytywnego myślenia! ;P
I wiecie co????? Wszystko mi jedno! CIESZĘ SIĘ O G R O M N I E !!!!!!!!!!

Tylko przed kolejnymi warsztatami muszę się zastanowić co ludziom dalej mówić o tym całym pozytywnym myśleniu...........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz